niedziela, 26 czerwca 2011

Hala Stulecia

Kocham swoje miasto. nie zamieniłabym je na żadne inne. Uroki Wrocławia poznaję na nowo i znów na nowo. A wydarzenia jakie maja odbyć się tutaj procentują jeszcze przed ich rozpoczęciem. Można narzekać na remonty, na kiepskie drogi, ale też dobrze jest patrzeć jak miasto się rozwija... Wczoraj, nareszcie, po kilku tygodniach marudzenia poszliśmy na pokaz multimedialnej fontanny przy Hali Stulecia... Na szczęście okazało się że atrakcji było dużo więcej...




Przy okazji zajrzeliśmy na giełdę staroci odbywającą się w każdy ostatni weekend miesiąca pod Hala Stulecia... Mnie jak zwykle interesowała ceramika i porcelana... dobrze że potem miał być pokaz bo nie wiem jakby się to skończyło...
 Bardzo lubie motyw owoców na talerzach...

 Miałam też krótki pokaż jak kuje sie konia, przydało mi się to dzisiaj, ale o tym w kolejnym poście...

Sam pokaz muzyki wody o światła jak zwykle przytłaczał rozmachem. Naprawdę polecam. To  przeczytałam na stronie "Wrocław.pl" 


"Fontanna oferuje multimedialne widowisko działające na wiele zmysłów. Woda wystrzeliwana jest na wysokość ok. 40 metrów. Na ekranie wodnym o powierzchni ponad 700 m 2  można oglądać artystyczne animacje wzbogacone dźwiękami wody i muzyki.
Wrocławska fontanna jest jednym z kilku takich projektów na świecie. W niecce fontanny o powierzchni ok. 1 ha umieszczono niemal 300 dysz wodnych różnego rodzaju (gejzery, dysze pieniące, dynamiczne, mgielne, punktowe, palmowe, wodne) oraz 3 dysze ogniowe. Widowisko wody i ognia wzbogacają obrazy rzucane przez projektor na ekran wodny, a także światła laserów i dźwięki muzyki. Fontannę rozświetla blisko 800 dużych i małych punktów świetlnych umieszczonych w niecce. Dodatkową atrakcją jest zimowa funkcja fontanny, w którym to okresie może się ona przemienić w lodowisko o powierzchni ok. 4700 m2."



Jestem trochę zła, bo zdjęcia wyszły fatalne...

sobota, 25 czerwca 2011

długi weekend

Długi weekend nie jest wcale taki długi, wiem to już na pewno. Wiem też, że nie dam rady zrobić wszystkiego co zaplanowałam, choć jak raz z tego się cieszę. Przyjeżdżają do mnie ważni dla mnie ludzie, więc to dobry powód. Niestety nadal daleko mi do papieru, ale zainspirowana kupionymi na Jarmarku Świętojańskim porcelanowymi paciorkami zrobiłam letnie kolczyki. Kolory ostatnio ulubione na stałe weszły już do mojej szafy, a z dodatkami jak wiadomo nigdy nie jest najlepiej... w każdym razie kolczyki już wypróbowane na wczorajszym grillu sprawdziły się świetnie.




Wstyd się przyznać ale  mimo solennych obietnic nie dokładania żądnych roślin na balkon, znów popełniłam zbrodnię doskonałą, i kwitnie mi juz prawie oleander... i kalanchoe z przekory ;)


 A takie pomidory urosły na balkonie, w przyszłym roku spróbuję z innymi warzywami...


Bukiet zrobiony na szybko, bardzo przypomina mi moje dzieciństwo. Przeplatanie się ziół i kwiatów w ogrodzie mojej babci sprawiło, że już zawsze będę widzieć  kwiat kopru jako piękny dodatek do bukietów. Zazwyczaj wybieram stonowane kolory kwiatów, jednak dzisiejszy jest powrotem do zapachów dzieciństwa.




czwartek, 23 czerwca 2011

letnie migawki

Nie jest dobrze, z czasem, z weną, jednego i drugiego zdecydowanie mam za mało. Ciekawe kiedy mi się to skończy... Na razie długi weekend i chwila do oddechu... przynajmniej tyle. A na zdjęciach tygodniowe migawki... Nie lubię, kiedy aż tak dużo się dzieje, okropnie.





sobota, 18 czerwca 2011

Jarmark Świętojański

Jakimś cudem przegapiłam wcześniej to wydarzenie, a jest o tyle ciekawe, że na kamiennym bruku wrocławskiego rynku wyrośl ogród. Mimo że rynek jest piękny , ma kilka posadzonych jakiś czas temu klonów to jednak brakuje mi tam zieleni... i nawet barwne, kwiatowe dekoracje okien ratuszowych i ogródków restauracyjnych tego wrażenia nie zmienia...  Z drugiej strony może to i niekoniecznie dobre miejsce na to. Kilka fotek robionych w pośpiechu, bo wiadomo jak to bywa w upały... chwała florystom, że te kwiaty jeszcze żyją...




Więcej zdjęć nie było, bo wpadłam w wir zakupowo-zachwytowy... no i zapomniałam o zdjęciach :)

wtorek, 14 czerwca 2011

maślane chmurki i czekolada idealna

Przyznam się że ostatnio polubiłam takie małe gotowanie w domu. Proste, pyszne rzeczy do jedzenia, sprawiają że gotowanie w upiornym upale nie jest takie złe. Wczoraj miałam ochotę na delikatne, kruche ciasteczka, i właściwie przez przypadek powstały zwiewne chmurki z biała błyszcząca polewą... tak jak u chmurek. W sumie przez przypadek wybrana foremka idealnie pasuje do kruchości i gładkości ciasteczek. Są idealnie słodkie i maślane.


Przepis jest prosty, właściwie to klasyczne ciasto kruche...

250g maki tortowej,
150g masła,
2 łyżki miałkiego cukru,
1 jajko,
2 żółtka,
szczypta soli.
Wszystko szybko ugniatamy na gładkie ciasto, schładzamy około 30 min i wałkujemy. Przyznam szczerze że wałkowało mi się okropnie, ciasto lekko się kruszy i rwie. Na szczęście porcja nie jest duża więc mimo problemów, wyrabianie ciastek poszło bardzo szybko. Każde z nich lekko nakłułam widelcem i piekłam w mocno nagrzanym piekarniku przez chwilkę. Tu niestety trzeba stać przy piekarniku, bo cukier szybko daje o sobie znać i ciastka za bardzo się rumienią.



Lukier jest bardzo prosty, im dłużej wyrabiany tym lepszy i bielszy. na 1 żółtko bierzemy tyle miałkiego cukru ile wejdzie. Długo miksujemy to mikserem. Na końcu miksowania lukier powinien leniwie spływać z trzepaczek.
 

jeszcze około 30-40 min na wyschniecie lukru i ciastka sa gotowe. Pachną masłem przepięknie :)



A co do słodkości znalazłam w końcu czekoladę która wywołuje smakowy orgazm.  Mocna, gorzka, rozpływająca się w ustach, z dodatkiem chili, sprawia że na chwile przenosimy się do słonecznej krainy pod drzewo kakaowca... Dla mnie to strzał w dziesiątkę, bo tak dobrego połączenia w czekoladzie szukałam od dawna. Trochę się zdziwiłam że chili nie jest w niej pierwszą nuta smaku, a jedynie podkreśla cudowną gładkość i gorzkość czekolady. Jak dla mnie połączenie idealne.



I nie wiem co mam z tą deską do krojenia, że mi jakoś zawsze na niej dobrze się fotografuje... jak widać użytkowana intensywnie świetnie nadaje się do zdjęć... nawet ząb czau widać... muszę poszukać jeszcze czegoś innego.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

najpyszniejsze ciasto z truskawkami

Jest trochę jak kawałek chmury z czerwcowego nieba, pyszne, delikatne, a jednak o zdecydowanym smaku. Przepis zaczerpnęłam z blogu kwestia smaku i stanie się on niekwestionowanym królem tego lata. Moje ciasto zrobiłam bez pierwszej, czekoladowej warstwy, następnym razem spróbuje z nią i np jagodami... malinami... Naprawdę polecam, dawno nie jadłam nic równie pysznego...



Spód ciasta nieco zmieniłam dodając dodatkowo dwa żółtka, dzięki temu było chyba bardziej kruche, bo trudność sprawiało nawet rozwałkowanie...





a na balkonowym ogródku zakwitła  bazylia i teraz swoim zapachem wabi pszczoły... naprawdę cudownie pachnie.


niedziela, 12 czerwca 2011

niedzielne śniadanie

Na spokojne, leniwe śniadanie mogę sobie pozwolić jedynie w weekendy. W normalne, pracowe dni zazwyczaj gdzieś pędzę, jestem po między jednymi obowiązkami a innymi, więc poranna kawa wypijana jest około 12 a śniadanie nieraz wraca do domu. W niedzielne poranki zazwyczaj wypijam kawę, a potem jem coś prostego. Dzisiaj były to grzanki z kozim serem i zielona pietruszką...


składniki bardzo proste, ale połączone razem dają tak kolorowe smaki  że warto tego spróbować... zresztą pietruszka sama w sobie to poezja... Dziwię się sobie w dzieciństwie że jej unikałam jak ognia...


kozi ser delikatnie rozpływa się pod wpływem ciepła grzanek... ja robię je klasycznie, smarując kromki dobrym masłem i lekko podpiekając na bardzo grubej  patelni.

Nie ma nic lepszego jak śniadanie zjedzone na balkonie o 6 rano kiedy jeszcze całe osiedle śpi...

Strasznie mi się tam wszystko rozrosło... i są już małe pomidorki!
A tymczasem spokojnej niedzieli :)

sobota, 11 czerwca 2011

Dolny Śląsk

Dolny Śląsk to region w którym żyję. Po 1945 roku określony jako "ziemie odzyskane" kulturowo był zlepkiem naleciałości które przybyły wraz z nowymi mieszańcami. Do niedawna  trudno było o miejsca z tradycyjnym pojmowaniem i propagowaniem tego co nazywamy produktem regionalnym. Na szczęście okazało się że jako region mamy wiele do powiedzenia w tej kwestii. Dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć o najlepszych produktach regionalnych na Dolnym Śląsku, w każdym razie o tych, które znam i cenię. A okazja do kolejnego poznawania tego, co w moim regionie jest najlepsze zdarzyła mi się wczoraj na Kongresie Odnowy Wsi w Krzyżowej. Impreza mająca za zadanie propagowanie tego, co w naszej wsi najlepsze. 

 
Bardzo cenię sobie wpisane do Listy Produktów Regionalnych miód wrzosowy z Borów Dolnośląskich,  wielokwiatowy miód z Doliny Baryczy, karp milicki wędzony, wino śląskie, kiełbasę boleścińską, powidła z zielonych pomidorów a także tych spoza niej jak pierniki z Przemkowa, cydr z Trzebnicy, wagnerówkę, czy wino z winnicy Jaworek i wiele, wiele innych. Dolny Śląsk ma się czym szczycić... Za każdym z nich stoi człowiek który sygnuje jakość własną twarzą.


 Produkty te, do niedawna zupełnie nieznane powoli wchodzą na wrocławski i dolnośląski rynek, dobrze że coraz więcej sklepów szczyci sie posiadaniem półki z produktami regionalnymi...




Miałam okazję tym razem wypić trochę cedru z Trzebnicy i zjeść chleb ze smalcem  i tradycyjnie robionym ogórkiem kiszonym.

Jak zwykle nie mogłam się oprzeć i część tych skarbów przywiozłam do domu ...

Pieniki i cisowe korale,

Miody (z ciekawych roślin),  i pyłek pszczeli

A połówek dostał to :)


 Wycinanki państwa Lewickich,
 Ten koń na bramie Krzyżowickiego pałacu zachwycił mnie bardzo, ale o nim  będzie innym razem ;)
Strasznie fajny był ten dzień... dobrze, że jeszcze wiele takich przede mną w tym roku :)