środa, 3 sierpnia 2011

sos serowy

Dzisiaj będzie kulinarnie, bo inne działania jakoś nie chodzą mi teraz po głowie. Pierwszy raz ten sos jadłam u moich przyjaciół, i jakoś w czasie godzinnych rozmów nie przyszło mi do głowy zapytanie o przepis. Odwiedzając większe delikatesy, i kochając sery, zawsze popełniam błąd podstawowy i kupuję za dużo. Dużo za dużo... Choć z drugiej strony, patrząc na to, bez wyrzutów mogę potem wpadać kulinarna błogość i rozkoszować się kwintesencja serowego smaku.


Przepis jest prosty, Do 1 łyżki masła dodajemy pół szklanki słodkiej śmietany (w wersji bardziej light używam oliwy z oliwek i mleka). Całość musi się zagotować i wtedy dodaję wszystkie serowe resztki jakie mam  lodówce. W mojej zdarzają się najczęściej sery twarde takie jak ementaler, cheddar, gouda, oraz sery pleśniowe. Większe kawałki kroję w plastry lub ścieram na tarce i dodaje do śmietanki, cały czas lekko podgrzewając. Kiedy wszystko zaczyna się ładnie łączyć i roztapiać dodaje sporo świeżo startej gałki muszkatołowej, zgnieciony pieprz czerwony i sól jeżeli jest potrzebna. Gotuje to wszystko jeszcze przez chwilę ciągle mieszając i rozcierając co bardziej oporne kawałki. 

Sos jest na tyle dobry i sycący że może być podawany z kalafiorem, brokułami brukselką czy fasolka szparagową jako danie główne. Oczywiście Połówek jednak woli konkrety i makaron, który również świetnie się komponuje.



Do tego dania bardzo pasuje mi sałatka ze słodkich, malutkich pomidorków koktajlowych i dużej ilości zielonej pietruszki, przyprawiona jedynie czerwonym pieprzem.

Nie mogłam się oprzeć, kocham takie widoki...

 A to zdjęcie dla przyjaciół. Mój liść laurowy ma się świetnie, czasem gubi niechcący liście ;) ale wtedy zapachy w kuchni są nieziemskie...

wtorek, 2 sierpnia 2011

202 czyli post wakacyjny

Pokręcone to lato bardzo w tym roku.... kiedy wyjeżdżaliśmy, prawie przez cała drogę termometr samochodowy wskazywał 14 stopni. Na szczęście więcej było tych dni słonecznych niż pochmurnych, a deszczu prawie wcale :)




Mikołajek nadmorski z motylem którego nie znam...  Jest to gatunek objęty ścisłą ochroną. Z roku na rok coraz więcej widać go na piaszczystych wydmach...



Pamiętacie sprzedawane na wagę  we wczesnych latach 90 anyżki... Dawno w żadnej piekarni wrocławskiej ich nie widziałam... a tu niespodzianka. Przypomniał mi się kolejny smak dzieciństwa.

 Do domu przywiozłam cała masę płaskich cieniutkich kamyczków dźwięczących w kieszeni jak monety... Właściwie w trakcie prania zrobiła się ich cała kolekcja na pralce :)

 Oczywiście przez cały czas prowadziłam swój skrapowy dziennik, pokaże go kiedy zostanie uzupełniony zdjęciami a zza chmur wyjrzy słońce.