Miałam ciężki tydzień, sporo spraw, zajęć, wykładów od których odwykłam. Weekend też pracowity, dlatego dopiero niedzielnym popołudniem zabrałam się za koralikowanie. Przyznam szczerze że bardzo mnie to odpręża i na pewno na tym kolejnym już naszyjniku nie poprzestanę.
Zawsze z czerwienią miałam problem, rzadko nosiłam, nie miałam żadnych dodatków, i dopiero właściwie duży, srebrny pierścionek kupiony u Kruka kilka lat temu spowodował że kolor powolutku zaczął gościć w mojej szafie... choć jak sobie teraz tak myślę to i tak bardzo szumnie powiedziane. No nic, nastąpiła chyba zmiana warty i powoli czerwienie wchodzą u mnie na salony.
To właściwie zapowiedz, ale trudno było nie wykorzystać dzisiejszego, pięknego słońca do zdjęć...
Do tego naszyjnika niestety kupiłam mieszankę różnych rodzai koralikowych maleństw, co dało dodatkową atrakcje w poszukiwaniu i nawlekaniu każdej odmiany oddzielnie. Ale czego się nie robi... Zważywszy na to że zużyłam prawie 200g mieszanki, uważam że mam niezłe parcie na czerwony.
A to cudowna igła kupiona kiedyś w Empiku co ratuje życie i skołatane nerwy przy nawlekaniu.... teraz tylko muszę jeszcze skombinować zapięcie. To w poprzednim, turkusowym projekcie zdaje rezultat, ale chciałabym wymyślić coś bardziej praktycznego i estetycznego... może znajdzie się gdzieś jakiś tutorial do tego?
Kota tez łapała promienie słońca... w całej swej rozciągłości, tylko ciągle ktoś jej przeszkadzał... popatrzcie na ten wzrok... prawie jak Bastet... hm przydałaby się... a może jednak?
A w piekarniku zabójczo pachną mufinki pomarańczowe, przepis wkrótce bo pyszne i wypróbowane na dużej próbie prawie ochotników ;)
a mysmy dzis w palmiarni widzieli kalanchoe i pomyslalam sobie o Tobie :)
OdpowiedzUsuńAle mi miło :) dziękuję za pamięć :)
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń