piątek, 10 września 2010

brusznica, czy jak jej tam

Pisałam już że kocham jesień? pisałam? to napiszę raz jeszcze... kocham okropnie :) Dzisiaj dostałam 2,5 kg szczęścia, endorfin i innych przyjemnych rzeczy. Czerwona borówka, czy tam borówka brusznica. Bosko :) teraz mrożę susze no i robię cudowną galaretkę.


Przepis jest prosty, na każde kilogram borówek daję kilogram cukru, gotuję jakieś 20 min i przelewam do malutkich, przecierowych słoiczków. Z nich jest najlepsza, w sumie nie wiem dlaczego ;). Potem pasteryzuję i studzę, a kiedy wystygnie powstaje pyszna, lekko gorzka galaretka...   I zapewniam nic nie jest za słodkie, tylko takie jakie ma być :) A jutro grzybowa wyprawa do lasu... nie mogę się doczekać :)

2 komentarze: