Szukam smaków dzieciństwa. Cudownie prawdziwie pachnących ogrodem i miłością. Pamiętam je z pobytów u babci. Pamiętam zapachy, choć niektóre zamknięte w mojej głowie czekają na ponowne odkrycie. Tak tez było pewnej soboty, tuz przed wizyta rodziców. Zabłąkany w zamrażarce mielony mak był przyczyną splotu zdarzeń które spowodowały że przypomniałam sobie smak najcudowniejszego makowca jaki jadłam w życiu. Przypomniałam sobie tez ciepło promieni słońca, które wpadało do kuchni przez małe okna...
Na dno tortownicy kładziemy papier, a na niego prawdziwie kruche ciasto. Moje jest na maśle, żółtkach i mace tortowej bez spulchniaczy. Ugotowany i kilkakrotnie zmielony mak mieszamy z miodem, sokiem z cytryny i bardzo dużej ilości skórki z pomarańczy. Robię ja sama więc jest miękka i nie potrzebuje dodatkowej obróbki. Jeżeli jeszcze za mało wam zapachu dodajcie skórki pomarańczy. Do makowej masy dodałam również trzy żółtka, a białka z nich ubiłam na bardzo sztywna masę. Jeszcze garść rodzynek i gotowe. Po dodaniu i wymieszaniu szybko nakładam na surowe ciasto i piekę do lekkiego zaróżowienia się wierzchu ciasta.
Do tej całej słodkości dodałam jeszcze lukier z wody i cukru pudru ze skórką startą z pomarańczy i skórką smażoną. Szkoda że nie widać na zdjęciach pięknego pomarańczowego koloru lukru.
Moja babcia takie ciasta piekła w chlebowym piecu w ściśle określonej kolejności. za jednym paleniem piekły się chleby, placki, weki i suszyły owoce. Nie pamiętam już co było najpierw, a co na końcu.
Na zdjęciu kuchenne okno wygląda nieźle, ale jutro jadę by myć, prać, trzepać ! Cz.
OdpowiedzUsuńAleś to opisała! Ślinotok gwarantowany;)
OdpowiedzUsuńi jeszcze to okno na koniec...
fajny ten post (wpis;)
pozdrowienia!
jj